niedziela, 21 lipca 2013

Special

Hejka. Tą notkę nazywam Specjal, ponieważ mam ochotę napisać coś innego. Będzie to związane z Minato i Kushiną. am nadzieję, ze wam się spodoba. Miłego czytania ;)

~*~

Biegłam przez ciemny las. Deszcz obijał się o gałęzie z głuchym łoskotem. Twawa ślizgała się pod moimi gołymi stopami. Byłam zmęczona, tak bardzo zmęczona. Kolejny raz wpadłam w kałurzę. Biała, krótka sukienka na ramiączka wyglądala tragicznie. Podniosłam się i dalej biegłam. Bługie, rude włosy zachaczały o gałęzie. Po twarzy płynęły mi łzy mieszające się z kroplami deszczu. Biegłam nie zwarzając na ból. Ból sprawiazy przez gałęznie zaniące moje ciało, ale i też ból w sercu. Me serce było rozdarte. Kolejna kałurza. Mam dość, nie mam już sił. Wstałam na chwiejne nogi, wytarłam łzy wierzchem dłoni i puściłam się biegiem. Czy można to nazwać biegiem? Nie jestem pewna. Ja... Ja uciekam. Uciekam przed tymi, którzy mnie skrzywdzili. Kolejna łza. Kolejna kropla deszczu. Zatrzymałam się." Dlaczego to robię? Zapomniałam. " Spojrzałam w górę. Nic nie widziałam. Nocne niebo było takie ciemne. Skrywało wiele tajemnic. Kolejne krople spadały na mnie. Byłam cała przemoczona. Spóściłam głowę i pędziłam przed siebie." Ile tak biegnę? Gdzie jestem? Dokąd zmierzam? " Tyle pytań, a z nikąd odpowiedzi. Wiem jedno, nie mogę wrócić. Kolejna łza. Kolejna kropla deszczu. Kolejna gałąź. Kolejna kałurza.  To powtarzało się niemiłosiernie. Chciałam uciec. Uciec jak najdalej. Nie miałam chakry. Nie miałam siły. Upadłam na trawę. Klęcząc na kolanach, wsparta dłńmi o trawę zamknęłam oczy. Musiałam się uspokoić. Wyrównać oddech i .... Teraz. Zerwałam się i biegłam. Nie poddawałam się.
Wzeszło słońce. Deszcz nadal pada, a ja nadal biegnę. Upadłam. Cała się trzęsłam. Jestem taka zmęczona. Za sobą usłyszałam śmiech trzech mężczyzn. Podniosłam się i biegłam. Muszę. Dam radę, wiem, że dam. Muszę uwierzyć w siebie. Biegnę i wymijam drzewa. Odwróciłam głowę, by zobaczyć, czy za mną biegną. Czysto. Spojrzałam się przed siebie i....
Lerzę na ziemi. Na prawym barku. Otworzyłam powoli oczy. Ujrzałam zdziwione, błękitne tęczówki wpatrójące się we mnie. Potem blond włosy i na końcu młodego chłopaka. Był o rok czy dwa lata ode mie starszy. Uniosłam się na łokciach i spojrzałam w stronę skond biegłam. Stał tam mężczyzna o białych włosach, obik niego dziewczyna o brązowych włosach i oczach i czarnowłosy chłopak. Wszyscy się na mnie gapili. Raz jeszcze spojrzałam na chłopaka, na którego wpadłam.Gapił sie na mnie przerażony. Spojrzałam na moją białą sukienkę. Była poszarpana, przemoczona, ubrudzona błotem i krwią. Podniosłam wzrok na chłopaka. Ręce i nogi mi się trzęsły. Mam dość. Nagle znowu usłyszałam te śmiechy. Jak widać nie ja jedna. Ta dróżyna rozejrzała się w koło, a potem na mnie. Spojrzałam w błękitne oczy chłopaka.
- Przepraszam - wyjąkałam osłabiona.
Podniosłam się i pobiegłam. No jeśli trzy kroki można tak nazwać. Poczułam, że nić z chakry owija mi się po kostce, a potem szarpnięcie. Upadłam. Za sobą usłyszałam głos. Męski i zimny głos.
- Dziękujemy, że ją trochę zwolniliście. Biegnie tak 2 dni. Wogule się nie zatrzymywała. Nie ma charkry, ani siły, a biegnie...
Odwróciłam się. Z dróżyną rozmawiali trzej mężczyźni. Zebrałam w sobie resztki siły i machnęłam ręką. Nici przerwały się na pół. Trzech kolesi ma mnie spojrzało. Wstałam. Przebiegłam kawałek i znowu upadłam. Teraz cała byłam obwiązana.
- My już nie będziemy przeszkadzać. - powiedział jeden z nich.
Podeszli do mnie, a ja zaczęłam się drzeć:
- Puszczajcie!!! Słyszycie ?!?!?! Puśćcie mnie !!!!!! Wy debile !!!! Pedały !!!! Idioci !!!!! Puśćcie mnie !!!!!!
- Zamknij się.- warkną jeden i wymierzył mi policzek. - idziesz z nami.
- Nigdzie z wami nie pójdzie. - nagle przedemną staną chłopak, na którego wpadłam.
Zdziwiłam się. On mnie bronił. Przypomniała mi się moja dróżyna. Zawsze mnie ratowali. Chowałam się za nimi. Gdy chciałam pomóc, mówili, że nic nie szkodzi. Mówili, że jestem dla nich jak siostra, że będą  mnie chronić. Samotna łza spłynęła po moim policzku.
Chłopak został rzucony o drzewo jak lalka. Wkórzyłam się. Jego dróżyna biegła w naszą stronę.
- Minato !!!! - krzyknęła dziewczyna.
Wkórzyłam się. Zamknęłam oczy. Znalazłam w sonbie siłę. Nici samę pękły. Podskoczyłam do góry i walnęłam jegnego gościa w mordę. Poleciał na jakieś 5 metrów. " Hmm... Jak na Takie duże zmęczenie, to kawałek poleciał. " Drugi rzucił się ma mnie. Zrobiłam obrót. Kucnęłam, a moja noga poleciała do góry jak proca. Trzeci chciał mnie uderzyć. Zrobiłam unik, przysiad, podskoczyłam i nogą uderzyłam do w mordę.
Spojrzałm się na trzech typów potem na dróżynę i na blondwłosego chłopaka. Uśmiechnęłam się blado i zemdlałam. Zanim uderzyłam o ziemię, poczułam czyjeś ręce ratujące mnie przed upadkiem.

Powoli zamrugałam. Widziałam biel. Biel szpitalą. " Ciekawe gdzie jestem " . Przewróciłam głowę w lewo. Widziałam krzesło, drzwi, i jeszcze jedne drzwi. " Zapewne jedne do łazienki " , potem  spojrzałam w prawo. Szafeczka przy łożku, drugie krzesło, okno. Wyczyłam czyjąś obecność. Raz jeszcze spojrzałam w lewą  stronę. Na krześle siedział blondwłosy chłopak. Z wielkim uśmiechem gapił się na mnie.  Byłam troszkę zszokowana. Dobra, nie troszkę. 
- Jak się czujesz? - jego głos był delikatny.
- Eee... Dobrze... - odparłam po chwili.
Przejechałam po nim wzrokiem. Moje zielone oczy zatrzymały się na jego ręce. Była zabandarzowana.
- Co ci się stało?- zapytałam.
- Eee... To.... - mrukną niechętnie.
- To moja wina? Tak?
- Nie...
- Jeny. Wtedy. Stanąłeś w mojej obronie. To przez to. Prawda ?
- Eee... Tak. - spojrzał na mnie niepewnie.
- Jeny. - powtórzyłam. - To moja wina.
- Nie nie twoja. To tamten koleś rzucił mnie na drzewo.
- To moja wina. Broniłeś mnie. - spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Dziewczyno, uspokuj się. Jest tylko zwichnięta. Niedługo wszystko będzie okej.
- Aha...- mruknęłam.
- Jak widać, dogadujecie się. - z drzwi dobiegł kobiecy głos.
Stała tam Blondwłosa kobieda z duuużym biustem.
- Witaj. Nazywam się Tsunade i prowadzę ten szpital. - powiedziała.
- Dzień dobry Tsunade sama.- powiedział chłopak.
- Witaj Minato.Nie opuszczasz tego miejsca odkąd ją przyniosłeś.
Spojrzałam na niego. Unikał mojego wzroku i lekko się zarumienił.
- No dobrze. Muszę wypełnić kartę. - powiedziała blondyna. - Imię i nazwisko.
- Kushina Uzumaki.
- Lat?
- 14.
- Mieszkasz?
- Wioska Wiru.
- Że gdzie?!?! - spojrzała na mnie zdziwoina. Minato zresztą też.
- Wioska Wiru.- powiedziałam raz jeszcze.
Napisała coś na kartce i podała ją Minato.
- Zanieś to Hokage.
- Hai. - odparł Minato i wyskoczył przez okno.
Tsunade wyszła bez słowa. " O co tu chodzi ?" . Leżałam tak i gapiłam się przez okno. Po jakiś dziesięciu minutach usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam dość głośno. Do sali wszedł staruszek. Miał biały płaszcz, a na głowie kapelusz Hokage. Usiadłam prosto zdziwiona.
- Witaj, drobie dziecko. - odparł siadając na krześle. Za nim stał Minato.
- Dzień dobry Hokage sama. - powiedziałam.
Wzią kartę do ręki i zaczą czytać.
- Więc nazywasz się kushina Uzumaki i masz 14 lat.
- Hai. - odparłam.
- A mieszkasz... W wiosce Wiru. - powiedział ciszej.
- Hokage sama. Moja wioska. Co się z nią stało ?
- Ona.... Nie istnieje....

~*~

Haha... Napisałam. Komu się podoba niech komentuje. Opiszę to w kilku częściach. Druga niedługo może sie ukazać. Pozdrawiam

Zakochana ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz